Pan domu to znany bluesman, pani domu była modelką. Ich córka marzy o karierze aktorskiej. Opowiedzieli nam o tym, że choć życie nie zawsze jest łatwe, to zawsze jest cudem przeżywanym na żywo, bez playbacku.
Długo się zastanawiali, czy zgodzić się na tę rozmowę. W końcu się zdecydowali. „Trzeba dawać świadectwo, by inni czerpali z tego siłę” – powiedzieli… I zaprosili nas do swojego domu na zalesionym wzgórzu w pobliżu Bielska-Białej.
Są bardzo gościnni. I bardzo często podczas naszych spotkań wszyscy się śmiali. Irek „Shakin’ Dudi”, Iwona Dudek, ich córka Agata oraz żyjący w zgodzie, co widzieliśmy na własne oczy, pies Brenda i kot Rysiu.
Jak słyszeliśmy, poznaliście się na festiwalu w Opolu, w niecodziennych okolicznościach. Iwona podeszła do Ciebie po autograf. Dla brata…
Iwona Dudek: Nikt mi w to nie wierzy. Naprawdę przyszłam po autograf dla brata!
Irek Dudek: Ja uwierzyłem. I popatrzyłem na nią od stóp do głów. Super! „A może byś usiadła?” – zaproponowałem, bo siedziała przy innym stoliku, z Lombardem. „Tam chyba jest smutno… Chodź do nas, tu jest wesoło” – powiedziałem. Ale Iwonę odganiała ode mnie pewna dziewczyna, która twierdziła, że jest moją żoną. Iwona myślała sobie: „Co za drań! Do mnie się zaleca na oczach żony”. Dopiero potem powiedziała mi o tym… Nie wiedziałem, że ktoś mi wykręcił taki numer.
◗ Wyjazdy, koncerty – show-biznes i życie estradowe często wiązały się z alkoholem. Czy to prawda, że choć na scenę wychodziłeś trzeźwy, to miałeś problemy z alkoholem, z ekscesami typowymi dla wielu niepokornych muzyków?
Irek: Tak, to smutna prawda. Iwona mnie widziała w akcji… Cała ekipa szalała.
Iwona: Typowi rock’n’rollowcy…
Irek: Do dziś pamiętam wyrzucanie koszy przez okno. I pieniędzy… Kiedy wszystko już było przygotowane do naszego ślubu kościelnego i wesela, pojechałem na koncert do Niemiec. Iwona zapowiedziała wcześniej, że ślub się odbędzie pod warunkiem, że przestanę pić. Przyjechałem z tego koncertu jeszcze lekko „wczorajszy”, a ona powiedziała: „Nie! Nie biorę z tobą ślubu”.
Iwona: To było tydzień przed planowanym terminem ślubu i wesela.
Irek: Odwołałem wszystko.
◗ Tak łatwo się na to zgodziłeś?
Irek: A co miałem zrobić? Przecież bym jej nie zmusił. To, że nie piję, to jej zasługa. Jest uparta….
Iwona: Tak, kategoryczna i konsekwentna.
Irek: Właśnie, konsekwentna. Odwołaliśmy zatem nasz ślub. Goście się mocno na nas obrazili, a zaprosiliśmy około stu osób.
Iwona: Nikt nie mógł zrozumieć, że jeśli odwołaliśmy ślub, to dlaczego dalej jesteśmy razem. Trzeba dodać, że byliśmy już po ślubie cywilnym. Mama Irka nie mogła znieść, że żyjemy bez ślubu kościelnego. Nadszedł czas, by wszystko uporządkować. Tylko ten alkohol…
Irek: Iwona powiedziała, że warunkiem ślubu jest niepicie. W takim razie przysiągłem przed Bogiem. I przy wsparciu Opatrzności Bożej rzuciłem alkohol. Zbiegły się wtedy dwie sprawy: stanowczość Iwony i to, że zostałem wychowany po katolicku.
◗ Niewiele osób potrafi mówić o swoich kłopotach życiowych, o przywiązaniu do Boga, tradycji. I to w show-biznesie?
Irek: Na ten wywiad zgodziliśmy się między innymi po to, żeby dodać odwagi innym – by nie ukrywali swoich przekonań. Bycie artystą upoważnia do odwagi mówienia o normalności. Artystą jesteś na scenie: wychodzisz i tak musisz zaszokować, żeby ci bili brawa na stojąco. A na co dzień nie ma potrzeby udawania, bo po co? Iwona miała kiedyś pretensje, że gdy idę ulicą, to się zatrzymuję i rozmawiam z przypadkowymi ludźmi.
Doszliśmy do muzyki. W jaki sposób tworzysz?
Irek: Muszę mieć wielką ochotę, żeby coś nagrać. Nie produkuję płyt zbyt często. Każda płyta jest inna. Jest Shakin’ Dudi, jest bigbandowa bluesowa po angielsku. Trzecia płyta, The Dudis, to jest granie jak Animalsi i Rollingstonsi. Czwarta to już symphonic blues – z udziałem skrzypiec. A potem zafascynował mnie neoswing. Przed wojną były takie niesamowite big-bandy. Chciałem do nich nawiązać, ale za komuny się nie udało.
◗ To dość smutne, co mówisz…
Irek: Tak, to prawda. Kiedy skończył się w Polsce komunizm, mieszkaliśmy w Holandii. Powiedziałem Iwonie: „Ty jesteś Polką, ja jestem Polakiem, urodziły nam się córki, wracamy do Polski. Jeszcze zobaczysz, że czeka nas tam szczęście”. I teraz powiem coś ważnego: nie ma szans na zbudowanie szczęścia na ziemi bez udziału Boga. To jest mój cel: przyznawać się do wiary i pokazywać swoim życiem, że mnie i mojej rodzinie Bóg naprawdę pomaga.
◗ Dlaczego postanowiliście wrócić do Polski i tutaj zamieszkać?
Irek: Agatka i Dorotka urodziły się w Amsterdamie. Postanowiliśmy wrócić do kraju, gdy Agatka miała zaledwie kilka miesięcy.
Iwona: Chodziło także o wychowanie dzieci. Znaliśmy kilka polskich małżeństw, które wychowywały tam dzieci. Nie dość, że w pewnym wieku i tak pojawiają się problemy, to doszedł jeszcze jeden: dzieci zaczynały się wstydzić polskich rodziców. Znałam takie osoby, które nie rozumiały, co ich dzieci do siebie mówiły – jak chciały coś ukryć, rozmawiały po holendersku!
Irek: W Holandii jest przyzwolenie na łatwe życie, zupełnie inaczej niż w Polsce.
Iwona: Mieszkaliśmy obok szkoły podstawowej. Irek nie mógł znieść widoku 11-, 12-letnich dziewczynek, które stały na rogu ulicy z papierosami. Albo tego, że córki od 11. roku życia dostają od swoich mam tabletki antykoncepcyjne. Dlatego powiedział: „O, NIE! Tutaj nie będziemy wychowywać naszych dzieci!”.
Irek: Stary, stetryczały frajer, który nie kuma tego luzu… Dopiero mieszkając tam, można dojrzeć, do czego liberalna polityka może doprowadzić ludzi.
◗ Za takie opinie jest się teraz wytykanym palcem. To przecież niemodne, niepoprawne politycznie.
Irek: My nie zwracamy już na to uwagi…
Iwona: A niech wytykają…
◗ Przeżyliście śmierć pierwszej córki, Dorotki, która była wtedy w szkole podstawowej. Jak daliście sobie radę w tym trudnym momencie?
Iwona: Tylko Kościół i modlitwa.
Irek: Najpierw byliśmy razem na rekolekcjach, a potem Iwona pojechała na rekolekcje do jezuitów.
Iwona: Chyba dużo ciężej jest ludziom, którzy w ogóle nie wierzą.
Irek: Śmierć dziecka to jest tragedia. Bez Boga nie da się tego przeżyć. Nie mamy pretensji do Pana Boga – choć pojawia się pytanie, dlaczego nasze dziecko odeszło. Odpowiedź jest jedna: tak Bóg chciał. Widocznie wiedział, że my, wierząc w Niego – a teraz jeszcze bardziej wierząc po śmierci Dorotki – będziemy mogli to unieść.
Iwona: Jest jednak mnóstwo ludzi, którzy nie mogą tego unieść…
Irek: Gdy szliśmy z trumną Dorotki, była piękna pogoda. Pamiętam, że w ogóle nie płakaliśmy.
Iwona: Byliśmy w szoku…
Irek: To był konkretny znak opieki Pana Boga. I to wszyscy czuliśmy i niemal widzieliśmy.
Ale ciężar pozostaje…
Irek i Iwona: Tak, do końca życia.
Irek: Gdy umierają rodzice, to jest sytuacja bardziej naturalna. Taka jest kolej rzeczy.
Iwona: To prawda, że śmierć dziecka to coś nienaturalnego. Przecież relacje z ludźmi ewoluują. Nawet jeżeli dziecko umiera, ale starsze lub dorosłe, matka ma już inną z nim relację. Dorosłe dziecko w pewnym momencie odchodzi, zakłada rodzinę, ma swoje dzieci. A tutaj wszystkie nasze zmysły szalały. Nagle nie czujesz zapachu, dotyku, przytulania. To było obłędne szaleństwo zmysłów. Mężczyzna może tego tak nie czuje, ale kobieta…
◗ Piętno na Waszym życiu odcisnął także inny wypadek. Niewiele osób o tym wie, ale Irek już do końca życia będzie niepełnosprawny. Ma III grupę inwalidztwa. Jak doszło do wypadku?
Irek: Iwona prowadziła, było miejscowe oblodzenie jezdni.
Iwona: Nie było śniegu, lecz była piękna pogoda między świętami a sylwestrem. Sucho, żadnych opadów. Na Kaszubach, koło Tucholi, na drodze leżał lód, ale nie było go widać. Wpadliśmy w poślizg i mieliśmy zderzenie czołowe.
Irek: To po prostu cud, że mam jeszcze nogi i nauczyłem się od nowa chodzić. Miałem zmiażdżone stawy skokowe, złamania w kilkunastu miejscach. Jestem i będę inwalidą już do końca życia.
Iwona: Z samego wypadku pamiętam niewiele. Byłam potłuczona i otumaniona. Samochód leżał na dachu, sączyło się z niego paliwo. Pamiętam, że jacyś ludzie wyciągnęli mnie i Irka. Mam przed oczami taki obraz: siedzę na ziemi, z rąk kapie mi krew i modlę się o Irka. Odmawiałam „Ojcze nasz” jedno za drugim.
Irek: Nie było mnie na scenie 6 lat. To było długie 6 lat prawie codziennej rehabilitacji. To cud, że w ogóle wykształcił mi się jakiś staw, że chodzę. Nauczyłem się udawać, że nie kuleję – wszystko zostało wypracowane w bólach.
Iwona: Nie mówiąc o tym, że wciąż korzystasz z rehabilitacji.
Irek: Tak, wiele mnie kosztuje to, że skaczę na scenie podczas koncertu Shakin’ Dudiego… Występ na scenie jest dla mnie jednak czymś takim jak pójście do kościoła. Oczywiście w innym sensie, ale jest czymś świętym. Wychodzę na scenę i muszę odrzucić wszelkie troski. Wiem, że ci ludzie przyszli na koncert posłuchać, popatrzeć. Dlaczego mam się przed nimi użalać? „Kochani, noga mnie boli… Czy moglibyście nade mną popłakać?”. Nonsens. Ja jestem rock’and’rollowcem! Muszę być pełen energii i siły.
◗ Ile czasu wydobywaliście się z tego wypadku?
Irek: Psychicznie nie byłem załamany. Poprosiłem Iwonę, żeby mi przyniosła gitarę, to będę się uczył.
Iwona: Mieszkaliśmy wtedy trochę w Holandii, trochę w Katowicach. Irek był około trzech miesiący w szpitalu. Na jego prośbę, pojeChałam ze złamanym obojczykiem do Holandii, do Amsterdamu na pokazy mody. To było bolesne doświadczenie, bo ciągłe przebieranie się ze złamanym obojczykiem nie jest łatwe.
Irek: Najgorzej byłoby, gdybyśmy wtedy usiedli i płakali nad swoim losem. Iwona na szczęście pojechała i trochę się odbudowała psychicznie.
◗ Wróćmy jeszcze do muzyki. Jesteś radykalny, uznajesz tylko występy na żywo, bez playbacku.
Irek: Ależ tak! Wyobraźcie sobie koncert muzyki klasycznej, na którym cała orkiestra udaje, że gra na żywo. Playback to oszukiwanie słuchaczy.
Iwona: Ty uwielbiasz występować. Wtedy wstępuje w Ciebie nie wiadomo co. A innych zjada trema.
Irek: A czy wiecie, jaką ja mam tremę, gdy wychodzę na scenę, sięgam po gitarę lub harmonijkę? Albo dużo ćwiczysz i trema przekłada się na mobilizację, albo cię położy.
Agata, Wasza druga córka, też ma artystyczną duszę. Uczy się w szkole muzycznej, chce zostać aktorką.
Iwona: Po śmierci Dorotki chcieliśmy Agatkę wysłać do innej szkoły.
Irek: Ktoś powiedział, że może do muzycznej.
Iwona: Nie „ktoś”, tylko Ty. Wymyśliłeś to na wakacjach.
Irek: Tak? Zatem świetnie to wymyśliłem! Ale nie wiedziałem, że będzie miała taki talent. Po pięciu latach usłyszałem to od pierwszej nauczycielki, a teraz znowu od profesora. Ma poczucie rytmu, jest umuzykalniona, ma bardzo dobry słuch.
◗ Na pewno odziedziczyła to po rodzicach, nieprawda?
Irek: Oboje mamy dobry słuch, Iwonka też uczyła się w szkole muzycznej. Tym się różnimy, że ja przy instrumencie siedzę długo, a ona bardzo krótko była w szkole. To taki słomiany zapał do instrumentów…
Iwona: Ponieważ ja się bardzo szybko uczę, wystarczyło mi mało czasu, żebym się nauczyła grać to, co mi się podoba. To było dla mnie najważniejsze, a nie jakieś kształcenie słuchu, rytmika… Miałam swoje piosenki, które chciałam grać.
Irek: Agatka ma zdolności. A do tego coś, co ma prawie każdy artysta, ja też – zakorzenione lenistwo. Wierzę jednak, że do czegoś dojdzie. Jak skończyła szkołę podstawową, powiedziałem: „Kupię ci teraz fortepian, ale musisz zdecydować, czy chcesz iść do muzycznego gimnazjum, czy nie. Tylko pamiętaj, jak już kupię ten fortepian, to nie ma odwrotu”.
Iwona: Ja Ci powiedziałam, że kupujesz na swoją odpowiedzialność.
Irek: Pamiętajcie, jak będziecie ze mną robili wywiad za 10 lat, kiedy Agata będzie już pięknie grała, to cała zasługa jest po mojej stronie! [śmiech]
◗ Wreszcie dołączyła do nas Agata. Zdradź nam, jacy są Twoi rodzice?
Agata Dudek: Fajni…
◗ Spędzacie razem dużo czasu?
Agata: Raczej tak. Chociaż ja sporo czasu spędzam w szkole.
◗ A porównujesz mamę i tatę do rodziców swoich znajomych?
Agata: Porównuję. I wychodzi, że jednak są fajni.
Iwona: Jednak! [śmiech] Jednym słowem, oplotkowujecie nas regularnie?
◗ Jacy są Twoi ulubieni kompozytorzy?
Agata: Podoba mi się Chopin, Liszt. A słucham amerykańskiego hip-hopu i bluesa. Lubię muzykę filmową i taką z lat 40., Armstronga, Billie Holiday.
◗ A czy masz już plany na przyszłość?
Agata: Tata chciałby, żebym została pianistką. Ale ja chcę być aktorką.
◗ Nie chciałabyś być modelką jak mama?
Agata: Nieeee. Nie chce mi się ciągle odchudzać…
I znów wszyscy się śmieją… Iwona każdemu nakłada na talerz dużą porcję sernika. Potem cała rodzina oprowadza nas po domu i ogrodzie.
„Skąd pomysł na kapliczkę w ogrodzie?” – pytamy na pożegnanie. Irek odpowiada: „Dostałem ją na urodziny od sąsiadów. Bo ja mam tutaj taką ksywę: proboszcz na górce”.
Wyprawka do przedszkola - o czym trzeba pamiętać