Nie lepiej było pojechać na wczasy? – pytano nas wiele razy, ale nam coś takiego nawet nie przeszło przez myśl. Tych 30 dni, podczas których w upale i pyle przemierzyliśmy Drogą Świętego Jakuba około 700 kilometrów – jak wielu pątników przed nami i wielu po nas – nie zamienilibyśmy na nic innego!
Piątkowy wieczór. O godzinie 17:30 nabożeństwo różańcowe, później Msza Święta i spotkanie z kandydatami do bierzmowania. Ksiądz zaprosił nas, żebyśmy opowiedzieli młodym o naszej wakacyjnej przygodzie.
– Weźcie gadżety.
Wkładam więc do madryckiego plecaka nasze gadżety: kapelusz, modlitewnik, YOUCAT, plan Madrytu….
– A krzyż?
– Tyle teraz zamieszania z krzyżem…
Spojrzeliśmy na siebie i wiedzieliśmy, że krzyż pójdzie z nami do młodych.
Pomysł przejścia drogi św. Jakuba zrodził się w nas już dawno i powoli dojrzewał do realizacji. W ubiegłe wakacje odbyliśmy pieszą pielgrzymkę z domu do Rzymu, do grobu naszego kochanego Jana Pawła II. W tym roku pomysł pielgrzymki podsunął nam sam Benedykt XVI, który zaprosił młodych do Madrytu. Chcieliśmy wziąć udział w ŚDM, ale wcześniej odbyć tak długo planowaną pielgrzymkę do Santiago de Compostela.
Tegoroczna droga rozpoczęła się od podróży autostopem. Kto myśli, że dziś nie da się tak podróżować – myli się bardzo. Potrzebowaliśmy czterech dni, by przebyć ok. 4 tys. km i znaleźć się w stolicy Portugalii – Lizbonie.
Niedzielne popołudnie. Nasz kierowca, nie wiedząc o tym, że bardzo pragniemy pójść na Eucharystię, wysadził nas prawie pod kościołem, gdzie za chwilę ksiądz miał odprawić Mszę Świętą. Portugalską przygodę rozpoczynamy więc jak należy.
Po Mszy Świętej bierzemy udział w parafialnej uroczystości – w urodzinach księdza. Częstujemy się tortem i dostajemy kubeczek wina. W tym czasie parafianie kontaktują się z naszą gospodynią i tłumaczą jej telefonicznie, skąd może nas odebrać. I już po chwili jedziemy do naszego nowego domu.
Czas w Lizbonie mija szybko na zwiedzaniu miasta i okolicy. A wieczory schodzą na rozmowach, często tłumaczonych przez internetowy translator, oraz delektowaniu się przysmakami kuchni portugalskiej i polskiej (przygotowaliśmy naszym gospodarzom iście polską ucztę – placki ziemniaczane z gulaszem).
I wreszcie nadchodzi czas, by wyruszyć w drogę. Zaopatrzeni w paszporty pielgrzyma (credencial), bez muszli (w całej Lizbonie nie znaleźliśmy tego charakterystycznego znaku pielgrzyma) wyruszamy na camino – drogę do św. Jakuba.
Ludzie nas zaczepiają: pytają, dokąd idziemy, co to za spacer. Brakuje nam czegoś, co od razu by im pokazało, że jesteśmy pielgrzymami. Przy drodze leżą kije bambusowe. Nasz krzyż, z którym w ubiegłym roku szliśmy do Rzymu, został w Polsce. Nie zastanawiamy się długo – łączymy dwa bambusy. Teraz Portugalczycy wiedzą: to nie nordic walking – to camino…
Wielka radość, gdy dostrzegamy pierwsze żółte strzałki – znak prowadzący do Santiago de Compostela, i niebieskie – wiodące do Fatimy, bo po drodze chcemy się zatrzymać u Matki Bożej.
Droga prowadzi nas przez pola, lasy, miasta i miasteczka. Krajobraz kieruje nasze myśli ku Polsce, ale zachwycamy się również lasami eukaliptusowymi czy drzewami korkowymi, z których właśnie ściągają korek. I napatrzeć się nie możemy na te cytryny wiszące tuż nad naszymi głowami, pomarańcze, a nawet kiwi.
Słońce grzeje tu mocno – a w Polsce deszczowe lato.
Śpimy przeważnie u Bombeiros Voluntários – ochotniczej straży pożarnej. Zawsze możemy wziąć prysznic – to miła odmiana po ubiegłorocznej wędrówce do Rzymu (tam na taki luksus nie mogliśmy liczyć). Bardzo często na miejscu są też materace, więc nie musimy co wieczór dmuchać naszych własnych. I nie brakuje spokoju. Na razie nie ma natłoku pielgrzymów na camino português. Sytuacja zmieni się dopiero od Porto.
Na razie spotykamy się co parę dni z Alessandro – zaprzyjaźniliśmy się z tym sympatycznym Włochem, który wyruszył z Lizbony dzień przed nami. W miejscach noclegów prowadzimy poważne rozmowy o życiu i wierze w siedmiu językach – gdyż tyloma się w trójkę posługujemy – i nie przeszkadza nam wcale to, że nie ma wśród nich żadnego, który znalibyśmy wszyscy.
Droga prowadzi do domu Matki. Co z tego, że sanktuarium na ziemi portugalskiej? Łzy w oczach na widok majaczącej w oddali świątyni w Fatimie pojawiają się tak samo jak wtedy, gdy na pielgrzymim szlaku widać jasnogórskie wieże.
Maryi oddajemy nasze trudy, obolałe nogi, chwilowe zwątpienia i z różańcem w dłoni błagamy, by z Jezusem błogosławiła na dalszą drogę. I ta cicha modlitwa, by Ona, Matka, i nam ubłagała upragniony dar rodzicielstwa…
Okolice Fatimy obfitują w ciekawe miejsca, więc odwiedzamy miejscowości Leira oraz Alcobaça i Batalha, gdzie znajdują się najpiękniejsze gotyckie klasztory w Portugalii.
Dalej nasz szlak zbacza troszkę z obieranego tradycyjnie, gdyż chcemy iść przez Bragę – duchową stolicę Portugalii. Tam napawamy się pięknem kościołów, wdrapujemy się po wielu schodach do sanktuarium Bom Jesus i spod stóp krzyża spoglądamy na piękne okolice….
Odwiedzamy też Guimarães – dziś małe miasteczko, z historycznym centrum wpisanym na listę światowego dziedzictwa UNESCO, kiedyś pierwsza stolica Portugalii – bardzo nam się podoba.
Wreszcie rzecz najważniejsza – wszędzie spotykamy ludzi. Życzliwych, otwartych, dających nam siebie.
Wracamy na szlak camino. Zamykamy rozdział Bombeiros Voluntários – teraz czas na alberghi (schroniska dla pątników). Miejsca czekające na strudzonych pielgrzymów. Przed naszą wyprawą wiele się naczytaliśmy – że brudno, że tłoczno, że robaki… Nic z tych rzeczy – alberghi są na najwyższym poziomie, jest czysto, schludnie, wygodnie, a hospitalerzy gotowi nieba przychylić pielgrzymom.
A tych już coraz więcej. Za nami zostało Porto – skąd tradycyjnie większość pielgrzymów rozpoczyna swe camino. Nawiązują się przyjaźnie. Odtąd, przez te kilka dni drogi, które zostały do Santiago, będziemy się spotykać, często razem nocować, jeść i dużo rozmawiać. Dzielić się doświadczeniem życia i doświadczeniem drogi.
Inaczej wygląda życie w Niemczech, o czym opowiada nam Petra, inaczej na Słowacji, o czym świadczą Jozef i Magdalenka – młode słowackie małżeństwo, które jak my z Santiago ruszy do Madrytu. Inne doświadczenia ma Francesco z Portugalii, a jeszcze inne – rodzinka wędrująca do św. Jakuba z Italii. Wreszcie spotkanie z młodymi Amerykanami z Teksasu, z którymi dane jest nam przeżyć Eucharystię i wspólnie adorować Pana Jezusa w Najświętszym Sakramencie. Bogactwo Kościoła, bogactwo świata, którego skarbem są ludzie.
„Dobrze nam tu być” – powiedział kiedyś Piotr do Jezusa. Nam też dobrze być z tymi ludźmi na camino.
Im bliżej do Santiago, tym na szlaku robi się tłoczniej. Ogromna rzesza pielgrzymów dołącza do nas na granicy portugalsko-hiszpańskiej – w Walencji i Tui. Pozostali wkroczą na szlak na ostatnich stu kilometrach (tyle trzeba przejść, by otrzymać compostele – pamiątkowe zaświadczenie o przebyciu drogi św. Jakuba).
Więcej nas, to i w albergach zaczyna brakować wolnych miejsc, gdy dojdzie się później. Na szczęście nocleg na sali gimnastycznej też jest w porządku – tylko zanim poszliśmy spać, trzeba było obejrzeć trening miejscowej drużyny szczypiornistów.
To nauczyło nas wstawać wcześnie rano, by na czas dojść do końca etapu. Plusem takiej postawy było i to, że słońce nie zdążyło jeszcze solidnie przygrzać, a my już byliśmy na miejscu i mieliśmy w perspektywie błogi odpoczynek, który upływał nam na wspólnym poznawaniu najbliższych okolic i wspólnym kucharzeniu.
Wreszcie ostatni dzień. Przed nami miasto św. Jakuba. Docieramy do Santiago de Compostela. Katedra robi na nas ogromne wrażenie. Powiedzieć, że jest piękna, to za mało. Jest taka dostojna, olbrzymia i urokliwa. Każdego dnia zmierzają do niej tłumy pielgrzymów, by w jej murach oddać cześć Jezusowi i pokłonić się u grobu Apostoła.
Mamy niesamowite szczęście uczestniczyć w wieczornym nabożeństwie, podczas którego kilku mężczyzn wprawia w ruch olbrzymie kadzidło, które unosi się pod dach świątyni, napełniając wszystkich obecnych zapachem świętości Boga.
Później bierzemy udział w specjalnym nabożeństwie dla pielgrzymów. Z pątnikami z różnych zakątków świata spalamy symboliczną czarną kartkę na znak, że droga, którą odbyliśmy, ma nas odmienić, obudzić nowego człowieka. Możemy na głos, każdy w swoim języku, wypowiedzieć prośby u grobu Apostoła Jakuba. Kapłan, który przewodniczy nabożeństwu, oprowadza nas też po całej katedrze, więc jednocześnie możemy spokojnie ją zwiedzić.
Tak jak wszyscy pielgrzymi, musimy ustawić się w długiej kolejce, aby otrzymać pamiątkową compostelę. Tam rozstajemy się z naszymi towarzyszami drogi – doszliśmy do miejsca, które przed każdym z nas otwiera nową drogę i wskazuje nowy cel…
Udaje się nam jeszcze pochodzić wąskimi uliczkami miasteczka, by poczuć klimat tego pielgrzymiego zakątka świata. Czas mija jednak nieubłaganie. Opuszczamy Santiago z niezachwianym przekonaniem, że jeszcze tu przyjdziemy….
Przed nami kolejne niezapomniane dni – Madryt i spotkanie z następcą św. Piotra, Benedyktem XVI i z milionami młodych.
Wyprawka do przedszkola - o czym trzeba pamiętać